Migawki z podróży:

    Słowacja: Ceny podobne do polskich. Ludzie mili. Krajobrazy przecudne - jak to w kraju górzystym.

    Węgry: jak wyżej z tym, że jak to w kraju nizinnym. Wszystkie państwa dawnego bloku starały się uszczęśliwić Węgrów rodzimymi samochodami i dlatego pełno trabantów, wartburgów, maluchów, nysek, żuków i innej maści samochodów produkowanych w dawnych komunistycznych państwach. Miałem nawet przyjemność jechać trabantem. Ostatnio jechałem takim samochodem co najmniej 20 lat temu - wrażenie niesamowite: 60 km/godz. prędkość podróżna, z górki 75 km/godz.

    Rumunia granicę przekroczyłem w Oradea. Przyznam się, że obawiałem się tamtejszych warunków - tyle złego mówi się o tym kraju: kradzieże, żebractwo, skorumpowana policja, bieda, bieda.... Z tego powodu zaopatrzyłem się na Węgrzech w prowiant i wodę. Zupełnie niepotrzebnie. Rzeczywistość jest zupełnie inna. W Oradea, bardzo dużym mieście rumuńskim, widać pełno śmieci, ale i przecudne zabytki sztuki sakralnej, biedy ale i nowej maści biznesmenów obojga płci, rozjeżdżających się nowoczesnymi samochodami.

    Co rzuciło mi się w oczy, to potworna ilość rur; poprzez duże miasta i na ich obrzeżach ciągną się kilometrami rury: grube i cienkie, zardzewiałe i w izolacji termicznej, w ziemi na powierzchni i na mostach, proste i pokrzyżowane, powyginane w trudny do opisania sposób - rury, rury, rury. Miasta rur.

    Duże miasta Bukareszt, Oradea, Braszow nie mogą uporać się z problemem śmieci. Z tym związany jest od razu problem bezdomnych. Widziałem dzieci śpiące w kartonach na śmietniskach. Dalej nie więcej niż 20 km od miast jest zupełnie inaczej.

    Odwiedziłem siedzibę Draculi. Mieszkał on, wg autora powieści, w zamku w Bren 30 km od Braszow. Dostałem się tam za kilka groszy lokalnym autobusem. Gdy tylko wjechaliśmy na lokalną drogę dało się zauważyć niezwykłą czystość pół i przydrożnych rowów.

    Zamek Draculi nie robi specjalnego wrażenia, na prawdę nie ma on nic wspólnego z ciemiężcą. Wokół kilka pizzerii, kilka stoisk z tandetnymi pamiątkami i czystość. Wędrowałem przez dwa dni i nie znalazłem ani jednej plastikowej butelki ani jednego papierka czy puszki po konserwach. Krajobrazy sielskie: owieczki, kaczuszki gdzieś kosiarz kosi trawę, gdzieś dzieciaki ścigają się na koniach - raj. Dużo pięknych nowych domów. W sklepach standard: margaryny zgodne z reklamą, chleb, warzywa itd. Wszystko jak dla Polaka tanie. Z miejscowych produktów niewiele, smakował mi ser - zresztą Karpaty słyną ze smacznych serów. Żadnej bazy turystycznej, więc mało turystów. Trochę Niemców - chyba budują sobie domy letniskowe.

    Zwiedzałem Bukareszt dawno temu - nic się nie zmieniło a wręcz daje się zauważyć dalszą degrengoladę stolicy. Bukareszt jest najbrzydszą stolicą Europy! Stare porzucone samochody wtopiły się po osie w asfalt ulicy i już obrosły chwastami i drzewkami. Służby porządkowe - zamiatacze ulic - jak gdyby zamiatają ulice i place bez żadnego planu: to tu, to tam machną miotłą i wciąż oparci o narzędzie pracy odpoczywają. W starszej części miasta co drugi dom wali się. W ruderach zakłady pracy: piekarnia piecze chleb, inni robią jakieś placki ktoś handluje, zardzewiałe do nieprzyzwoitości tramwaje zgrzytają na zakrętach. Straszy największa budowla świata - Pałac Ludowy wzniesiony kosztem miliardów dolarów przez Caucescu, jeszcze niedokończony a już zdewastowany i nie mający szans na dokończenie. Chyba regułą jest, że tam gdzie buduje się budynki w stylu klasycznym z kolumnami tam koniec państwa jest bliski.

    Turcja. Z Bukaresztu autobusem tureckiego przewoźnika za 20$ pojechałem do Stambułu. Autobus nowoczesny ale nastawiony głównie na przewóz handlarzy rumuńskich i tureckich, więc nie dbający o komfort podróżnych. Po 12 godzinach (większą część czasu pochłonęły przejścia graniczne) znalazłem się w Stambule. Po pierwsze nareszcie ciepło a nawet gorąco, dotychczas lało systematycznie. Końcowy przystanek znajduje się w dzielnicy handlowej z Rosjanami, Polakami i innymi nacjami. Po wymianie pieniędzy (1$=650000 LT a jeszcze na początku roku połowa tej liczby!) oddałem się na łup wszelkiego rodzaju naciągaczy. Kantują wszyscy Turcy. Za hotel 40$ po targach cena spada do 20$ w końcu znajduję miejsce na werandzie za 5$ (i tak za drogo bo tylko łóżko bez pościeli i niczego więcej). Ubikacje zeuropeizowane tzn. jest muszla klozetowa ale nie ma spłuczki, tylko cienki wężyk, z którego woda leci jak krew z nosa. W miniaturowej ubikacji jest również natrysk i umywalka ale wykąpać sie można chyba tylko siedząc na muszli i to tylko w zimnej wodzie, bo ciepła leci w nieustalonych godzinach. Raz nawet miałem szczęście i umyłem się w gorącej wodzie (6. rano)! Jakoś można sobie dać radę!

    Zgiełk, harmider, ruch. Zamętu dopełniają kierowcy: jeżdżą jak szaleni, trąbią na wszystkich: na maruderów na światłach, do znajomych i tak sobie żeby zauważono, że jadą.

    Na terminalu autobusowym panuje chaos, duże autobusy wymieszane są z mikrobusami (tzw. Dolmusami), naganiacze polują na turystów, dziesiątki firm oferuje swoje usługi prześcigając się w cenach i komforcie autobusów. Tak jest na wszystkich dworcach autobusowych. Ale o dziwo, jeśli tylko poda się jakąś miejscowość to prawie natychmiast naganiacze wsadzą do autobusu, który od razy ruszy w drogę i zawiezie bez problemów do miejsca przeznaczenia! Podróżowanie autobusami jest najszybszym, najtańszym i komfortowym sposobem podróżowania. Wszystkie autobusy mają klimatyzację, kilka razy obsługa skrapia ręce pasażerów wodą różano-cytrynową, podają wodę mineralną w dowolnych ilościach, a na dodatek ciastko i kawę, coca colę lub herbatę.

    Picie herbaty w Turcji i Syrii jest na porządku dziennym - pije się wszędzie i zawsze, o każdej porze dnia i w każdym miejscu. Wszędzie gdzie jest jakiś ruch, biegają chłopcy ze specjalnym nosidełkiem i sprzedają herbatę w szklaneczkach o kształcie tulipana, po wypiciu szklankę zostawia się gdziekolwiek - jak oni potem połapią się kto jest właścicielem szklanki, jest zagadką.

    Wszędzie handlarze zachęcają do kupna, czasami nawet łapią za rękę i ciągną na siłę do sklepu.

    Począwszy od części azjatyckiej zmienia się kultura. Ubikacje są tureckie tzn. załatwia się potrzeby fizjologiczne w pozycji kucznej. Tuż przy podłodze jest kranik z kubkiem i bądź tu mądry jak się obsłużyć, najgorzej jest w pociągu na zakrętach - nie pomagają nawet specjalne uchwyty do trzymania się! Taki sposób ma swoje zalety: w parkach i ustronnych miejscach nie widać papierków jak w Polsce ale i wady: można bez ostrzeżenia wleźć na to!

    Większość Turków, zwłaszcza tych w wieku szkolnym, zaczepia obcokrajowców żeby ćwiczyć język angielski, czasami robią to w tak nachalny sposób, że z chęcią chce się pozbyć uciążliwego towarzystwa. Każdy krzyczy: What"s your name nawet gdy nie chce sie naprawdę rozmawiać. W końcu standardowo trzeba poinformować o żonie, dzieciach, swojej pracy, kraju pochodzenia i na tym często kończy się konwersacja ale pęd do nauki języka angielskiego jest ogromny - większość respondentów chce w przyszłości być nauczycielami języka angielskiego.

    Syria Granicę przekroczyłem w Yayaladaga. Nie miałem funtów syryjskich więc podreptałem do pobliskiego miasteczka. Tam uprzejma Syryjka - właścicielka pensjonatu wymieniła mi jednego dolara na syryjski bilon, niestety nominały wybite były cyframi arabskimi więc na początek nie wiedziałem ile dostałem. Potem porównując numery rejestracyjne na samochodach, które zapisane są po europejsku i arabsku, nauczyłem się cyfr arabskich i nie miałem problemów z cenami. Za ćwierć dolara dojechałem mikrobusem do pierwszego większego miasta w Syrii - Ladokii (50 km).

    Szok. Azja przywitała mnie ulicznymi handlarzami: w zwałach odpadków, łupinach od warzyw, sprzedawca handluje jakimiś produktami, obok w klatkach kurczaki: jeszcze żywe ale już prawie zdychające od upału: wygodna forma przechowywania świeżego mięsa! Dalej wypieka się tubylczy chleb. Są to placki takie jak nasze naleśniki wypiekane na rozgrzanej wypukłej blasze. Kosztują grosze. Te placki przed sprzedażą chyba muszą być schładzane lub wietrzone, więc piekarze z nieodłącznym papierosem w ustach, rozkładają je na dworze, gdzie się da: na chodniku (po strzepnięciu odpadnie kurz i brud uliczny), na burtach stojącego przy piekarni samochodu...

    Wszędzie: What"s your name? Śmieci, odpadki, zanieczyszczone do granic przyzwoitości wybrzeże morza (odpadki wyrzuca się bezpośrednio do morza), uliczni sprzedawcy prażonych słoneczników i kukurydzy, kebabu zawiniętego w chleb, herbaty, nargili, coca coli. Wieczorami tłumy przychodzą nad wybrzeże, by w niezliczonych kafejkach (kilka plastikowych stolików) na wolnym powietrzu, podziwiać morze i swoje miasto. Ruch trwa do późnych godzin nocnych. Uliczni sprzedawcy kładą się obok swoich straganów do snu lub zostawiają cały kram bez żadnego zabezpieczenia i idą do domu. Dzieciaki próbują wyżebrać kilka funtów.

    Młodzi chłopcy marzą o opuszczeniu swojego kraju. Nauczyli się doskonale angielskiego i czekają na okazję wyjazdu do Anglii lub Polski. Pytali się czy jeśli ożeniliby się z Polką, to czy mogliby bez wizy jechać tak jak Polacy? Wiza do Turcji kosztuje 5000$ i praktycznie jest nie do zdobycia przy zarobkach rzędu 50$ miesięcznie.

    Syria przywitała mnie okresem żałoby po śmierci Wodza. Wszędzie porozwieszano plakaty z podobizną Wodza: z uśmiechem, zamyślony, grożący palcem, przemawiający, w wojskowym mundurze, w ciemnych okularach, wśród dzieci. Każdy skrawek wolnego miejsca, każdy samochód zalepiony poprtretami, okna autobusów zasłonięte podobiznami, w restauracjach podobizny. W poprzek ulic żałobne transparenty. W radiu hymny o wielkiej i wspaniałej Syrii. Przedsiębiorczy Syryjczycy wydrukowali mnóstwo plakietek upamiętniających ten smutny fakt.

    Poszukiwania autobusu do Palmiry trwały stanowczo za długo. Przeważnie odsyłano mnie do kierowców taksówek, którzy - cóż to dla mnie 100$ - zawieźliby mnie do miejsca. W końcu doszedłem do dworca autobusowegom, na którym sprawnie, tak jak w Turcji wsadzono mnie do mikrobusu. Cena biletu śmiesznie niska. Stan techniczny pojazdu - niewiadomy. Sprawny był z pewnością klakson i chyba silnik a klaksony są dwa: jeden włącza się normalnie przy kierownicy a drugi pociągając za sznurek z fantazyjną rimbabuliną jak w starodawnych parowozach . Żadnych wskaźników tylko stacyjka. Mnóstwo ozdóbek: obrazki, frędzelki, dzwonki, świecidełka, okna z grubymi zasłonkami. Na zewnątrz pomalowany bajecznie kolorowo.

    Przejazd przez pustynię nieciekawy: odłamki skalne i wszechobecny pył, kępki kolczastej roślinności, temperatura 50 stopni. Po trzech godzinach byliśmy na miejscu w oazie.

    Wieczorami zapraszano mnie na herbatkę na matach rozłożonych na ulicy. Zarobki niskie. Trudne życie. Ziemia rodzi przeważnie tylko oliwki (drzewko podobne do naszej wierzby z niewielką ilością owoców). Płody rolne niesmaczne, zbyt wysuszone w piekącym słońcu. Z dumą podkreślano ilość dzieci. Dziesięcioro z jednej żony to powód do prawdziwej dumy - a pracują tylko mężczyźni zarabiając 100$ miesięcznie. Jakie są ceny w sklepach dla tubylców nie wiem - prawdopodobnie niske - ale gdzie Syryjczycy kupują produkty do życia nie wiem. Dla obcokrajowców w sklepach i restauracjach też taniocha, ale miejscowi chyba do tych sklepów nie chodzą.

    Zwiedziłem ogród (przydomowy?): trzy rozłorzyste drzewa oliwne, granaty, ziemia spękana od gorąca, studnia w której brak wody. Ciągły i miarowy stukot pompy tłoczącej wodę do skomplikowanego systemu nawadniającego. Z chęcią wskakiwałem do każdego koryta z wodą. Upał na pustyni 50 stopni. Wszędzie pył z pustyni. Myślę, że ogrody te to tylko hobby, bo niemożliwe jest utrzymanie siłę z takiego płachetka ziemi.

    Do późnych godzin nocnych trwa ruch na ulicy. Sklepy w których brak kupujących, bo wyroby rękodzielnicze, którym chcą zachęcić turystów do kupna są tandetne: ot kilka świecidełek posklejanych byle jak nowoczesnymi klejami. Obok dziewczynka karmiąca karaluchy, które wyszły spod płyty chodnika, zwabione słodkim sokiem arbuza. A są one nie takie jak Polskie, tylko duże i ufne, nie uciekają przed człowiekiem, nie chowają się wstydliwie jak u nas, tak że czasem dopiero poniewczasie dowiadujemy się w jakim towarzystwie przyszło nam żyć, paradują sobie wszędzie. W hotelu natomiast są jeszcze inni towarzysze mali i duzi, włochaci i ze szczypawkami, nie wiadomo czy takie coś nie uszczypnie, czy nie wstrzyknie jakiegoś jadu...

    Gdy zapada zmierzch jest pora na zabawę. Młodzież szykuje swoje maszyny... Są to przeważnie obudowane motocykle przerobione na trzykołowce z dobrymi klaksonami jeżdżą kawalkadami po ulicy trąbiąc wniebogłosy. Turyści dekują się w licznych restauracjach, gdzie można zjeść lokalne specjały: są to przeważnie dania pochodzenia roślinnego. Po kolacji można wyciągnąć się na macie a właściciel może za darmo zrobić masaż. Czekając na posiłek można poczytać księgę gości. Najwięcej jest turystów z krajów anglojęzycznych ale spotyka się również Polaków. Każdy wpisując się przylepia jakiś charakterystyczny dla swojego kraju detal monetę, bilet, banknot. W restauracji można spotkać obieżyświatów z różnych zakątków globu. Podróżują przeważnie samotnie albo parami, są studentami albo właśnie skończyli studia i rodzice zafundowali im kilkumiesięczną włóczęgę po świecie. Tutaj można dowiedzieć się, gdzie warto pojechać i co zobaczyć.

Powrót do domu jak wyżej tylko odwrotnie i o wiele sprawniej - dzięki nabytemu doświadczeniu.

Następna wyprawa do Indii.

 Cnik
                                                                                                                                                                                                       

Zdjęcia

 


Stambuł

Ankara

Goreme

Handel

Kapadocja

Meczet

Nosiwoda

Nocleg

Pustynia

Ruiny

Dziewczynka


Ulica

Turczynka

Ulica

Stambuł